W SŁOŃCU

 

W październiku 1978 roku będąc przedstawicielem dywizjonu tworzyw sztucznych szwajcarskiego koncernu CIBA- GEIGY zorganizowałem w ośrodku szkoleniowym SIMP, w Rydzynie seminarium na temat Crastinu. 16 października w dniu wyboru Karola Wojtyły na papieża, poznałem Marię z domu Sobkowiak – zaczął się nowy etap życia.

 Od lewej: Marek, NN, Maria, Theo Staeheli

 Po konferencji Maria pojechała do Łodzi do mojej mamy częściowo sparaliżowanej i zaczęliśmy spotykać się na wyjazdach służbowych. Potem był styczeń w Zakopanem, na Karpielówce:

 

 
                  Maria w Zakopanem                             Maria z Grzesiem w Grotnikach


Dość szybko zdecydowaliśmy się stworzyć rodzinę. Zamieszkaliśmy najpierw w Bydgoszczy, potem w Grotnikach i wreszcie w Łodzi. Urodził się Grzesiek (1980), potem Ola (1981). Ich chrzciny odbyły się w Grotnikach u p. Zawadzkiej.

Mańka odważnie we wszystkie nasze podróże zabiera ze sobą dzieci. Kilkumiesięczny Grzesio bierze udział w seminariach i innych moich zawodowych spotkaniach. Od dzieciństwa szykowany jest na mego następcę w biznesie.

W grudniu 1981 r. komuna wprowadza stan wojenny. Utrudnienia: kartki, kolejki, zakazy podró-żowania, godzina policyjna, wyłączone telefony, przepustki. 10 000 działaczy opozycji zrzeszonych w „Solidarności” zostaje internowanych, 12 000 opozycjonistów zostaje skazanych (np. 3 lata wię-zienia dostaje roznosiciel 300 ulotek). Rekwirowane są auta i mieszkania. Przy pacyfikowaniu ko-palni „Wujek” są śmiertelne ofiary. Ok. 100 osób, w tym, ksiądz Popiełuszko, zostaje zamordowa-nych. Ponad milion aktywnych ludzi „Solidarności” dostaje paszport w jedną stronę – wyjeżdża na stałe z Polski. Po raz kolejny pozbawieni jesteśmy elity. A wszystko odbywa się po to, żeby wymie-nić przywódców „Solidarności” na „właściwych”.

Łódź jest nam przychylna. Odnawiam szkolne przyjaźnie z Jankiem „Jajko” Czaplickim, Bohda-nem Czarneckim, Wojtkiem Wójcikiem, Heniem Lewickim, Jankiem Krysińskim i przede wszystkim z Andrzejem „Dyną” Sochorem. Zaprzyjaźniamy się z pp. Rogackimi i ich trzema córkami. Mąż jednej z nich, Jurek Nowak, podżyruje nam milionowy kredyt. Gram w tenisa ze studenckim kolegą Bohdanem Pawlakiem, trenerem w Miejskim Klubie Tenisowym, poniżej – wspólnie na kortach MKT:

 

W 1984 r. urodziła się Ewcia.

 

 U Czaplickich w Sokolnikach


Często jeździliśmy do Rydzyny. Pałac w Rydzynie – Ośrodek Szkoleniowy SIMP
 


W drodze do Rydzyny, 1982 rok
 


 

I w Rydzynie


  Był i brydż i tenis i wyjazdy z dziećmi na narty do Szczyrku, do p. Andrzeja Jastrzębskiego – pierwszego trenera narciarskiego naszych dzieci.

 

W Szczyrku: od lewej Grześ, Ola, Ewa


    
W Łodzi mieszkaliśmy na osiedlu Montwiłła - Mireckiego w  domu przy al. Unii 18 m 67. W opiece nad dziećmi pomagały nam Viola Wodzyńska i Tania „Autochtonka“ Radwanowicz, a rano świeże bułki wieszała na klamce sąsiadka „babcia Jasia“ lub „ciotka Tereska“. 

We wrześniu 1984 r. zmarła moja Mama. Przed śmiercią podarowała notarialnie Mańce swój dom w Milanówku, Grodeckiego 22. Mama powiedziała mi wtedy – Mańka ma z Tobą bez ślubu troje dzieci, powinna coś mieć dla poczucia bezpieczeństwa. I dodała – Proszę, pamiętaj też o Hani (to moja pierwsza żona) przekaż jej Lipki, gdy je odziedziczysz po mnie. Pochowana została na cmentarzu na Mani, blisko grobu mego Taty. W tym celu na krótko przed swoją śmiercią zmieniła wyznanie z prawosławnego na rzymskokatolickie.

W roku 1986 ze względu na uczuleniową astmę Grześka przenieśliśmy się do Milanówka na ul. Grodeckiego 22, gdzie przebudowaliśmy dom mojej Mamy wsparci milionowym kredytem podżyrowanym przez Wojtka Wójcika i Jurka Nowaka. Wróciłem do pracy w warszawskim oddziale CIBY-GEIGY. Zaangażowałem się też w działania na rzecz Milanówka załatwiając tzw. strefę ochrony konserwatorskiej dla starego centrum miasteczka i zostając radnym w 1990 roku. Do domowników należał Boguś Piwek (ogrodnik), Krysia Kozłowska (niania) i Maureen Furlong (nauczycielka angielskiego). Odnalazłem kolegę z podstawówki Bolka Orłowskiego i poznaliśmy wiele przychylnych nam osób: pp. Zalewskich, Słowików, Kamińskich, Ochalskich, Marzenkę Rogala, dr Kaszycką. Bliskie były nam ss. Urszulanki, Basia Pusz, Wagnersy, a wszystkie akty notarialne sporządzali nam pp. Kawczyńscy. W tenisa grałem z Józiem Radzickim i Mieciem Golańskim. Te lata 1978 – 1991 to były słoneczne, cudowne najlepsze lata mego życia.



 Pierwsza wizyta w Warszawie

 

Nasz domek w Milanówku

To są te nasze pierwsze lata w Milanówku, zielonym, trochę staroświeckim, dobrze się tu czuje-my. Będziemy tu zapuszczać korzenie, budować życie nam i dzieciom. Kiedyś, wracając autem z pracy, widzę, jak główną ulicą Milanówka – Kościuszki jedzie cała moja rodzinka na rowerach, na szczęście po chodniku: na przedzie Mańka, wioząc Ewcię w koszyku, za nią Oleńka, na końcu Grzesiek. Dziś jeszcze mam ten widok przed oczyma.

 

 
 


Przed zaśnięciem


Gdańsk - wizyta u ks. Filipiaka w kościele św. Piotra i Pawła z kaplicą ormiańską

 

Z wizytą u Jadzi i Wiesia Ociepków
 
 
 

W drodze

W Warszawie bierzemy pierwszy raz udział w rodzinnym spotkaniu Wojtowiczów. Spotykamy się z ciocią Stenią – Stefanią Woytowicz, wybitną śpiewaczką, siostrą cioci Wandy, cioci Haliny, wujka Bolka (sławnego pianisty i kompozytora), wujka Kazika i Henryka – moich tenisowych partnerów, cioci Reny, − mamy Krysi Adaszewskiej, wujka Wiktora z Kielc – oni wszyscy są dziećmi Michała − brata mego dziadka Gracjana Wojtowicza, ojca mojej Mamy. Kochałem ich wszystkich bardzo.

 

  
                       
                         Ola                                    Grześ w szkole integracyjnej stworzonej
                                                                   przez Marię w Milanówku na ul. Granicznej

 

Ewa na korcie w hotelu Marina w Jelitkowie

Przygarniamy różne "kulawe kaczątka": Adasia, dwie dziewczynki z Łodzi, osieroconego Rumuna. Są koty i bernardyn Diana.

Od lewej: Maria, Grzegorz, Ola, Ewa

            

       Dzieci miały dobrą szkołę, którą powołała do życia moja żona Maria.
Podtrzymujemy łódzkie znajomości np. z pp. Rogackimi:

 

 


Zaczął się sport od zajęć ogólnorozwojowych prowadzonych wspaniale w LKS Błonie przez Zygmunta Karlickiego. Był tenis, narty w warszawskich klubach WKN, WTN, DeSki, nauka gry na fortepianie itp.

 

      

    Grześ na zawodach                                                   Ewa z Mamą           

 

 

Wszechstronność zainteresowań Grześka cieszy mnie bardzo. Niestety, zaniedbujemy pogłębiania naszej wiary, regularnego chodzenia na niedzielne Msze św. Często ważniejszy jest tenis, no i dzieci nigdy nie widziały mnie modlącego się na klęczkach w domu. Żałuję tego bardzo. Dla Grześka jest wiara czymś całkowicie naturalnym. Zachwycony jest naukami Jana Pawła II. Stają się Jego drogowskazem.

 

Powoli normalizują się nasze stosunki rodzinne. Obok nas w Milanówku kupujemy dla mojej córki Marty dom przy ul. Grodeckiego 18. Marta wychodzi za mąż za Maćka Bohosiewicza, rodzi się im synek – Zachary.

 

Wyjątkowo, zamiast w Tatry, robimy z pp. Nowakami zimowy wypad na Morawy – do schroni-ska na Pradziadzie. Ostatniego dnia pobytu Grzesiek prócz nart próbuje jazdy na desce. W długiej drodze powrotnej kręci się niespokojnie. Dopiero tuż przed Milanówkiem ujawnia, że miał wypadek i boli Go bardzo ręka. Jedziemy wprost do szpitala. Ręka jest złamana. Lekarze podziwiają Jego odporność.

 

Boże, jak brak mi Jego codziennej obecności, Jego miłości, zrozumienia, akceptacji, lekko ironicz-nego traktowania moich wad. Ile razy powiedziałem, że się źle czuję – wiózł mnie do szpitala, żeby sprawdzić, że to nic groźnego. To był syn wymarzony. Dobrze wykształcony, oczytany, inteligentny, ciekawy świata, wrażliwy, dobry, moja ulepszona kopia.

 

Gdy to piszę, mija prawie 7 lat od Jego śmierci. A przecież On jest ciągle przy mnie. Kocham Go i tęsknię.

 

Nie pamiętam, kiedy zaczęły się też inne pozaszkolne zajęcia. To będzie najpierw dodatkowa nauka angielskiego, a później nauka niemieckiego u pani Kasińskiej, która wpaja nie tylko zasady gramatyki, ale jest prawdziwym pedagogiem – wychowawcą. To ona uczy nas brać czynny udział w procesie edukacyjnym. To ona powiedziała nam, że szkoła nie zwalnia nas z procesu wychowywa-nia. Że naszym obowiązkiem jest wspieranie dzieci w nauce, że musimy wiedzieć, czego się uczą i − gdy trzeba − ingerować, tłumaczyć, mówić prawdę. Formować postawy, budować im fundament. Czy nam się to udało? Miałem w pamięci przedwojenną formę wychowania. Zwracałem dość kate-gorycznie uwagę na sposób zachowania się przy stole, niegarbienie się i niemlaskanie, zasłaniania ust przy ziewaniu itp. Trochę chyba w tym przesadzałem.